Forum The Cure Strona Główna
->
Koncerty
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
NIE
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
The Cure
----------------
Aktualności
Grupa
Dyskografia
Koncerty
Dodatki
Hydepark
----------------
Off-topic
Inne kapele
Wydarzenia
Forum
----------------
Informacje i ogłoszenia
Użytkownicy
Księga skarg i zażaleń
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
s'the figurehead
Wysłany: Czw 1:29, 23 Lis 2006
Temat postu:
Cieszę się, że moja relacja, po dziesięciu latach od tamtego koncertu, wywołuje takie emocje i reakcje. Cieszę się, że
wciąż żywy noszę w sobie obraz
, tego wszystkiego, co tam się działo. Jakby to było wczoraj... Pozdrawiam serdecznie.
bm
Wysłany: Pon 11:12, 20 Lis 2006
Temat postu:
bylem troche starszy, ale odczucia dokladnie te same - dzieki za tak ekspresyjne przypomnienie tamtego wieczora. do tej pory pamietam ciarki na plecach przy dzwiekach otwierajacych utwor cold, energie przy killing an arab i wzruszenie przy faith - pamietam ze przez 3 dni chodzilem potem zupelnie oderwany od rzeczywistosci i wciaz w uszach brzmialy mi dzwieki z koncertu
to niesamowite jak taki jeden koncert potrafi wplynac kojaco na czlowieka
cykcyk
Wysłany: Nie 16:51, 19 Lis 2006
Temat postu:
Swietny opis koncertu. Brawo!
Darek
Wysłany: Pią 18:12, 17 Lis 2006
Temat postu:
Byłem wśród tych tysięcy szczęściarzy! Tę datę zapamiętam do końca swego żywota.
Hien
Wysłany: Czw 12:28, 16 Lis 2006
Temat postu:
Ehhh aż mi dech zaparło jak czytałem Twoją opowieść.
Niestety nie dane było mi być w Katowicach ale czytając miałem wrazenie jakbym tam był
A to już 10 lat :O dzięki!
s'the figurehead
Wysłany: Czw 0:26, 16 Lis 2006
Temat postu: Katowice, Spodek, 15.11.'96 10 lat!!!
To było spełnienie marzeń. To było absolutne spełnienie muzycznych pragnień osiemnastolatka. To było pierwsze, najważniejsze, moje spotkanie z The Cure na żywo...
15.11.1996r. Spodek, Katowice, Polska
. Pamiętam jak przywitał nas niezwykle chłodny, piątkowy poranek na dworcu głównym w Katowicach. Nazbyt zapobiegliwie wybraliśmy (Manias z Gosią; Johnny i ja), wcześniejsze połączenie i byliśmy na miejscu kilka minut po szóstej! Do koncertu pozostawało zatem ponad dwanaście godzin. Dwanaście godzin tułania się po zimnym, ponurym, raczej niewesoło nastrajającym centrum Katowic. Po wypiciu gorącej kawy/herbaty w obskurnej dworcowej mini-restauracji, udaliśmy się do miasta. Godziny później spędzone mało miały wspólnego ze świadomym, przytomnym zwiedzaniem, czy też poznawaniem okolicy. Ciśnienie, napięcie, ekscytacja, które towarzyszyły temu wydarzeniu od wielu tygodniu, powoli osiągały apogeum i chyba żadne z nas, nie pragnęło niczego poza jednym – nadejścia „godziny zero”! Upragnionego momentu, kiedy wreszcie wyjdą na scenę, pełni blasku (
uwielbienia i chwały
...) i zagrają koncert spełnionych życzeń...
Okolice Spodka zaczęły się zaludniać około trzy godziny przed koncertem. To było niesamowite, zobaczyć tyle „bratnich dusz” w jednym miejscu. Atmosfera ogromnego podekscytowania, swoistego uniesienia w oczekiwaniu na pierwszy polski koncert, była absolutnie magiczna. Kiedy dostaliśmy się do środka, kończyła się próba i jeśli dobrze pamiętam, grali
Trust.
.. Chwila, na którą czekałem od ponad pięciu lat, właśnie nadeszła. Już za kilkanaście minut miały ziścić się największe marzenia zarówno wczesnej młodości, jak i obecnego czasu dojrzewania, wchodzenia w dorosłość. Zgasły światła, tłum ruszył pod scenę, a ja razem z nim, rozległ się przeszywający wrzask i krzyk, a z głośników rozbrzmiały charakterystyczne, tak doskonale znane dzwoneczki, zwiastujące Plainsong. I zaczął się, od tak dawna wyczekiwany, katowicki show fantastycznej piątki z
Cure Team:
Roger, Jason, Robert, Simon, Perry. Nie będę nawet próbował opisać mojego stanu emocjonalnego przez pierwsze kilkanaście minut. To był szok. Wielki. Płakałem jak dziecko. Byłem jakieś sześć – dziesięć metrów od sceny, między Simonem, a Perrym. Chwilami przesuwałem się bardziej do środka, by podziwiać samego Mistrza... A On śpiewał, czarował jak zawsze, hipnotyzował od pierwszych taktów „zwyczajnej piosenki”. Z każdym kolejnym utworem:
Want; Club America; Fascination Street
i
Lullaby
(reakcja publiczności bliska histerii...); podczas
Pictures Of You
rozejrzałem się po hali - tysiące światełek oświetliło mrok panujący dookoła; pięknie to wyglądało... i następne,
This Is A Lie; The Blood; The Walk; Just Like Heaven
(zaczęła się podróż w czasie, do bardziej odległej przeszłości...). Emocje rosły jakby wprost proporcjonalnie. Kiedy z głośników rozbrzmiały pierwsze dźwięki
Cold
, poczułem się totalnie wyeksploatowany (pewnie reszta publiczności również...) i o mało co nie
padłem z wrażenia
. Wspomnę jedynie dla pewności, że był to dopiero jedenasty utwór tego wieczoru, z trzydziestu jeden, które zagrali...Euforia trwała do ostatnich taktów zasadniczej części koncertu, którą zakończyli wspaniałą wersją
Disintegration
, racząc w międzyczasie uczestników tego cudownego misterium, takimi perełkami jak m.in.
Push; Treasure; Prayers For Rain; ...Deep Green Sea; Bare
. Na pierwsze bisy właściwie nie było trzeba długo czekać, bo atmosfera była tak gorąca, a krzyk i radość ludzi przeogromne, że po kilku minutach zespół był z powrotem na scenie. I znów rozbłysły kolorowe światła, a za plecami muzyków, po raz kolejny zatańczyły fantastyczne, bajkowe wizualizacje. Zaczęli pięknie, od
Love Song
, by przejść w bardziej
popowe klimaty
, czyli:
Friday...; Close To Me
(Spodek zamienił się w jedno wielkie, falujące akwarium...),
Why Can’t I Be You? (podczas którego Robert przeszedł na prawą stronę sceny i śpiewał tylko dla mnie...)
. Tym wyjątkowym akcentem, podczas którego łzy szczęścia i radości leciały mi strumieniami, zespół zakończył pierwszą partię bisów. I znów kolejne minuty oczekiwania, nawoływań, wrzasków, oklasków...
Charolotte Sometimes
– przepięknie rozpoczęli swoje kolejne pojawienie się na scenie. Co działo się z ludźmi, wystarczy sobie wyobrazić. Szaleństwo! Kiedy zagrzmiało
Play For Today
, miałem wrazenie, że zespołu zupełnie nie słychać. I wiem na pewno, że przebiliśmy słynnym już „ooooooo” Paryż, gdzie to
chóralne śpiewanie pod klawisz
miało swój początek (przynajmniej oficjalny...). Trzy utwory kończyły drugi bis. Powrót do źródeł. Spodek eksplodował!
Boys Don’t Cry; 10: 15... ; Killing An Arab;
Komentarz chyba zbędny, a i słów brakuje, żeby choć po części oddać to wszystko, co działo się w samej końcówce. Zbliżał się finał i mimo, że chyba większość zgromadzonych spodziewała się tego jednego, jedynego utworu, (
A Forest
, oczywiście...), byłem wniebowzięty, kiedy Robert zapowiedział
Faith
. Jak się okazało, w przepięknej, ogromnie wzruszającej, wstrząsająco osobistej, intymnej interpretacji Smitha... Przyznaję, że stałem jak słup, wpatrzony tępo przed siebie, nie mogąc wydusić słowa, połykając z trudem ślinę, ocierając łzy z twarzy. Zeszli ze sceny, niewątpliwie zachwyceni przyjęciem, jakie zgotowała im wspaniała polska publiczność. A ja, wmurowany, próbowałem ogarnąć choć część tego, co działo się z moim ciałem i sercem przez ostatnie godziny...
Powrót przepełnionym pociągiem do Bydgoszczy. Zwolnienie lekarskie ze szkoły, żeby odreagować i dojść do siebie. Godziny spędzone na wpatrywaniu się w zdjęcia, wsłuchiwanie się w zapis koncertu, który życzliwe i wspaniałomyślnie podarowała mi, Mary Poole ze Starachowic. To był okres wczesnej młodości, wchodzenia w dorosłość. Tamtej nocy, podczas mojego pierwszego spotkania z The Cure pragnąłem, by trwał on jak najdłużej... Czasami, jak dziś, po dziesięciu latach, mam wrażenie, że moje pragnienie się spełniło... Jakbym wciąż miał osiemnaście lat.
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Regulamin