Forum The Cure Strona Główna
->
Off-topic
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
NIE
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
The Cure
----------------
Aktualności
Grupa
Dyskografia
Koncerty
Dodatki
Hydepark
----------------
Off-topic
Inne kapele
Wydarzenia
Forum
----------------
Informacje i ogłoszenia
Użytkownicy
Księga skarg i zażaleń
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
IcingSugar
Wysłany: Pon 12:25, 20 Lis 2006
Temat postu:
Dla mnie lista od najważniejszego longplaya po 89' przedstawia się tak samo, jak w odpowiedzi Kiurczyńskiego.
Bloodflowers - the loudest sound, maybe someday, tytułowa bloodflowers czy the last day... są świetnie przemyślanymi utworami. Cała płyta tworzy zwarty przekaz. Bardzo kiurowa w swym klimacie, brzmieniu gitar, nasyceniu treścią o przemijaniu i zmianach.
Wish - nie przekonuje mnie w takim stopniu,jak Bloodflowers. Niemniej teledyski są jej dobrą stroną. No i jedna z najciekawszych okładek to właśnie ta z płyty Wish
The Cure - wciąż trudno mi ustalić jej wartość dla mnie. Może doceni ją bardziej "późny wnuk"?
WMS - zdecydowanie najsłabsza. Są tacy, którzy twierdzą, że nie ma na niej nic ciekawego albo że jest powtórzeniem tego, co na wcześniejszych płytach. Trudno mi obronić tę płytę, wycisnąć jej przesłanie. Cenię sobie Stange attraction, Jupiter Crash, Gone.
That's all.
cykcyk
Wysłany: Pon 12:35, 04 Wrz 2006
Temat postu:
Ciezko mi wybrac pomiedzy "Wish" a "Bloodflowers". Obie plyty stawiam na rowni, choc ta pierwsza broni sie czysto muzycznie, a do drugiej mam wielki sentyment. Zeby sie nie produkowac wkleje moje krotkie recenzje tych plytek z forum conservative punk.
The Cure – Wish (1992) 4,5/5
Dobra passa w dyskografii zespołu potrzymana. The Cure weszli w dekadę lat dziewięćdziesiątych ze świetnym krążkiem „Wish”. Album jest w porównaniu do ostatniego dokonania kapeli bardzo pogodny. Z takich utworów jak „Friday I’m In Love” czy „Doing The Unstuck” wręcz bije pozytywna energia. Nie zabrakło również typowych dla ekipy Smitha łagodnych kompozycji jak chociażby „Trust”, „To Wish Impossible Things” czy ubóstwianego przeze mnie „A Letter To Elise”. Wszystko to tworzy jednak znakomity longplay, obok którego nie można przejść obojętnie.
The Cure – Wild Mood Swing (1996) 3,5/5
Najlepsze albumy The Cure cechował z reguły zbiór kilku hiciorów i uzupełniających je solidniaków, tudzież spójność i równość krążka, tak jak to było w przypadku zimno-falowych dokonań. „Wild Mood Swing” nie zawiera zbytnich przebojów, nad koherencją płyty też można dyskutować. Jednak nie jest to album zły! Pewnej charakterystyczności nadają mu ożywiające dęciaki. Płyta z gatunku solidnych i przyjemnych, ale niedocenionych.
The Cure – Bloodflowers (2000) 4,5/5
Wydany w 2000 roku longplay, uważany za ostatnią część “mrocznej trylogii”, jest płytą o charakterze bardzo osobistym. Nic nowego, można by rzec, jednak „Bloodflowers” to materiał naznaczony piętnem osobistych problemów lidera zespołu, w postaci konfliktu z wieloletnią towarzyszką życia, Mary. Nie ukrywam, że ta płyta jest bardzo ważna również dla mnie, ponieważ jest to pierwszy materiał Cure’ów, z którym miałem okazję w całości się zapoznać. Czternastolatek zasłuchany w emocjonalnych rozterkach trzy razy starszego Anglika, gdzieś pod koniec chłodnych wakacji 2000 roku. Marzący o uczuciu, do którego nie dorósł. Ahhh, chciałoby się powrócić do tamtych lat...
Miało być jednak o samej płycie... Muzyka jest typowo rockowa, brak tu popowych ciągotek czy eksperymentów. Jest emocjonalnie, melancholijnie, wczesno- jesiennie. Jest po prostu wyśmienicie. Kapitalna płyta, choć wcale nie łatwa.
The Cure – The Cure (2004) 3/5
Cóż można napisać o ostatnim, jak dotąd, dokonaniu zespołu? Jest to płyta niezła. ...I to chyba wszystko. Nie ma tu wpadek czy nudy, ale nie ma też jakiś zaskakujących rozwiązań muzycznych. Ot, solidnie zagrany, typowo „cure’owy” materiał. Po czterech latach czekania od poprzedniej płyty można by się spodziewać czegoś lepszego. Nie radziłbym młodym fanom sięgać po ten krążek, bo mógłby ich nie zachęcić do zapoznania się z resztą dokonań kapeli.
FranekTeleranek
Wysłany: Pią 17:26, 01 Wrz 2006
Temat postu:
Darek napisał:
FranekTeleranek napisał:
i na koniec The Cure - oczekiwania były ogromne, ogrmony był też zawód
1. Na początek The Cure. Oczekiwania były ogromne - radość i satysfakcja im dorównała. Brak słabego utworu (może poza Never). Dodatki do singli świetne.
kurcze zazdroszczę Ci...
szczęściarz
Darek
Wysłany: Pią 0:32, 01 Wrz 2006
Temat postu:
FranekTeleranek napisał:
i na koniec The Cure - oczekiwania były ogromne, ogrmony był też zawód
1. Na początek The Cure. Oczekiwania były ogromne - radość i satysfakcja im dorównała. Brak słabego utworu (może poza Never). Dodatki do singli świetne.
2. Bloodflowers.
3. Wish
4. Wild Mood Swings - mimo niezapomnianego wieczoru w Spodku.
FranekTeleranek
Wysłany: Wto 15:39, 22 Sie 2006
Temat postu:
po 89 roku sobie chłopaki radzili zupełnie dobrze, ąz nadszedł rok 2004, ale po kolei, tzn od tej naj...
a naj jest BLOODFLOWERS - pierwszy kupiony przeze mnie album, tym krążkiem Cure mogłoby zakończyć swoją działalność, piękne, melancholijne, monumentalne dzieło, dopracowane w każdym szczególe, perfekcyjne muzycznie, chyba też najlepsza płyta textowo, a przynajmniej pierwsza trójka
piękne partie na klawiszach dodają jeszcze smaczku
Wish - też piękny krążek, strasznie zróżnicowany, tylko Smith potrafi tak wspaniale wymieszać zwariowane utwory jak Open, czy Doing the Unstuck z perełkami chwytającymi za serducho czyli: Trust i To Wish Impossible Things, do tego popowy król - Friday I'm In Love i b-sidy, które śmiało mogły trafić na album i mamy kolejne arcydzieło
gitary wykorzystane perfekcyjnie
Wild Mood Swings - jak go po raz pierwszy usłyszałem, po Bloodflowers, Wishu i Disintegration, to się mocno zdziwiłem, że można mieć aż takie odchyły, ale pozytywne
bardzo lubie ten krążek i okładkę, która jak nigdzie chyba, pasuje do klimatu płyty
i na koniec The Cure - oczekiwania były ogromne, ogrmony był też zawód, moim zdaniem brakło pomysłów, więc trzeba było na siłe się odmłodzić i pohałasować oraz pokrzyczeć trochę, a nóż trafią się jakieś nowe nastolatki, które pobiegną do sklepu po krążek, jednak nie uważąm, że to słaba płyta na tle innych wykonawców, bo ktokolwiek inny by nagrał taką, to byłby świetnym muzykiem, jednak na tle innych płyt Cure i mozliości Smitha ta płyta wypada dość blado, mam pretensje przede wszystkim o zminimalizowanie roli klawiszy, bo tam gdzie są to utwory się bronią, są wręcz b. dobre np Going Nowhere
amen
p.s. czy ten temat nie powinien być gdzieś w dyskografi? tutaj zupelnie nie pasuje
ashtray girl
Wysłany: Śro 14:46, 16 Sie 2006
Temat postu:
zdecydowanie bloodflowers, album ktory po 1 przesluchaniu doslownie od razu powalil mnie na kolana ( a to rzadkie bo na ogol z czasem doceniam piekno albumu)
cyjanek
Wysłany: Śro 14:05, 16 Sie 2006
Temat postu:
trudna decyzja pomiedzy Wishem i Bloodflowers.. ostatecznie zaglosowalam na wisha, chociaz jego przewaga nad bf nie jest jakas oczywista. dwie pozostale plyty to hmm, moze nie porazki, ale nie przepadam za nimi i bardzo rzadko slucham.
Kummernis
Wysłany: Śro 10:38, 16 Sie 2006
Temat postu:
Dla mnie Bloodflowers to zdecydowanie najlepszy album z nagranych przez The Cure po 89'.Zaczynam go słuchać jesienią. W całości jest przepiękny, nie wyrzuciłabym z niego żadnej piosenki a po przesłuchaniu zostaje gdzieś we mnie takie dziwne uczucie.
Wild Mood Swings całkiem lubię chociaż słuchając go czasami (szczególnie w tych wolniejszych momentach) mam wrażenie " gdzie ja już słyszałam teksty tych piosenek?"
Wisha nie lubiłam nigdy. Zawsze miałam wrażenie, że na tej płycie panuje straszny bałagan.
The Cure natomiast słucham sporadycznie. Najgorsza płyta Kiurów moim zdanim.
Kuczi
Wysłany: Wto 20:28, 15 Sie 2006
Temat postu:
na rowni stawiam bloodflowers i wish. nie moge sie zdecydowac ktora 'lepsza', ktora lubie bardziej. byly momenty ze katowalem po cztery miesiace non stop kazda z nich i uwolnic sie nie moglem. co chwile jakies nowe smaczki odkrywane, jakas nowa fascynacja ktoras z piosenek. obydwie lubie w rownym stopniu. pamietam jak mialem discmana takiego z supermarketu i on nie byl za dobry, a byl w uzyciu doslowne caly czas. i pewnego razu, jak mu sie zdazalo, zacinal sie niewiadomo czemu, i grac nie chcial, chociaz nowe baterie i wszystko posprawdzane. grac nie chce. a ze akurat mi tak zrobil w trakcie kwiatkow, to na wyraz mojej zlosci pokazlem mu kto rzadzi i rzucilem nim o podloge. i w taki sposob nie dziala mi na plycie maybe someday:/ w 50 sekundzie sie tnie i koniec. rysa jak z pod igly
wild moods swing sluchalem bardzo duzo na poczatku swoej kariery z uubionym zespolem. uwielbiam want, mint car(!), treasure, bare. ma wiele brzmien do odkrycia i lubie do niej wracac.
a the cure to slucham chyba raz na pol roku. przekonac sie nie moge do tej plyty wcale:/ nie wiem cos mi w niej nie pasuje. chociaz kawalki z tej plyty na koncercie brzmia bardzo poteznie.
Midgard
Wysłany: Wto 18:51, 15 Sie 2006
Temat postu:
Z sesji nagraniowej do
Wish
najbardziej mi sie podobaja te cztery instrumentalne kawałki, wydane pod "szyldem"
Lost wishes
.
Pozostałe nieco mniej...
Wild mood swings
to wcale nie taki głupi album, ma dość silne pozycje jak wspomniany wcześniej Treasure. Mimo wszystko słucham go rzadko...
The Cure
też niezły, lubię i "Taking off", i "I don't now what's...", i "Anniversary"... Są także miejsca, które obowiązkowo opuszczam (np. "Never").
Zaś
Bloodflowers
to ten najlepszy w tym gronie (zwłaszcza tytułowa piosenka).
s'the figurehead
Wysłany: Wto 21:08, 08 Sie 2006
Temat postu:
Hmm...
Wish
- z perspektywy czasu, uważam TEN właśnie album za najdoskonalszy po 89 r. Dzieje się na nim to wszystko, co dziać się powinno i nawet takie szlagiery jak
Friday
...
Wendy Time
, czy
Doing
... nie budzą mojej konsternacji... No i instrumentalnie zespół sięgnął szczytu! A takie perły jak ...
Apart;... Deep Green Sea; Trust; Cut;
To Wish Impossible
..., czy
End
- ech, brak mi nawet słów, by wyrazić jak cudowne to utwory...
Bloodflowers
- był moment, że wskazał bym na tej pozycji ostatni album TC; jednak ze wzgledu na zdecydowanie osobisty i intymny charakter w odbiorze i poznawaniu tej płyty, zdecydowałem inaczej. Jest tu kilka cholernie mocnych momentów, za jakie kocham ten zespół, a mianowicie:
[i]The Last Days...;The Loudest Sound; 39; Bloodflowers..
. [/i] No i tak istotne wspomnienie, jak pamiętny koncert w łódzkiej Hali Sportowej, 14.04.2000r...
Wild Mood Swings
- bardzo lubię tę płytę i myślę, że trzecie miejsce w tym ciasnym zestawieniu tłumaczy wystarczająco moją sympatię do niego. Największym atutem tego albumu są smaczki aranżacyjne i innowacyjne, jeśli chodzi o dobór intrumentarium. Odnośnie utworów, to jest ich zbyt dużo, żeby je wymieniać, bo jakoś tak wpisują się w całość, mimo tak zmiennego nastroju, jaki tworzą... Szczególne znaczenie mają jednak:
Numb; Treasure
i
Bare..
. No i Spodek Wspomnień, 15.11. 1996r. kiedy z trasą The Swing Tour zawitali do nas... I kiedy mogłem wreszcie zobaczyć i poczuć na sobie ( a w sobie jeszcze bardziej...) ICH SIŁĘ, MAGIĘ, UROK I NIEPOWTARZALNOŚĆ...
The Cure
- sam się dziwię i nie dowierzam, dlaczego ostatnia pozycja? Cóż, w dwa lata od wydania, tak właśnie czuję i odbieram ten album. Zbytnia hałaśliwość i chaotyczność, a nawet płytkość - to główny powód mej oceny; są na szczęście mocne strony:
Lost; Labyrinth
;
Before Three; Anniversary; The Promise; Going Nowhere
, a utwór
This Morning
, to chyba najpiękniejsza rzecz TC, jaka pojawiła się od czasu
The Same Deep Water As You
...;no a moje zdziwienie wyrażone we wstępie, bierze się głównie z faktu, że "chwilę" po wydaniu tego krążka, byłem na tyle oczarowany, by sugerować jego wyższość nad... Bloodflowers, a nawet bodajże - Wish! W kontekście powyższego zestawienia, przyznacie, że to trochę niesamowite....
Dziękuję za uwagę. Proponuję zrobić podobne zestawienie do 89 r.
beyond
Wysłany: Wto 20:26, 08 Sie 2006
Temat postu:
Kiurczyński napisał:
Myślę, że po 89 roku The Cure radziło sobie i radzi całkiem dobrze. Hierarchia więc przedstawia się następująco:
1.
Bloodflowers
-
2.
Wish
-
3.
The Cure
-
4.
Wild Mood Swings
Ustawiłbym to identycznie.
Wychodzi na to, ze w ostatniej piętnastolatce co drugi album the cure był udany. To pozostawia jakąś nadzieję na kolejną plytę. Nawet jesli ta nadzieja wynika jedynie ze statystyki
A offtopy to chyba nie najlepsze miejsce na taką ankiete..
sieka
Wysłany: Wto 18:25, 08 Sie 2006
Temat postu:
1. Wish
To ogólnie druga płyta Cure w moim rankingu. Jest tam moja ulubiona piosenka the Cure - Friday I'm In Love. To piosenka, która wprowadziła mnie w the Cure, pamiętam jakby to było wczoraj ten lutowy poranek włączam MTV a tu the Cure. Oczywiście znałem ich już wcześniej bo mój wujek bardzo sobie kiedyś the Cure chwalił, teraz słucha mniej ale do Wish często wraca bo to jego ulubiona płyta. High to rzeczywiście dziwny kawałek, taki nijaki. Jeszcze Open, Trust, Apart.
2. Wild Mood Swings
To taka płyta, która jest mieszanką radosnych, smutnych i śmiesznych kawałków. Ogólnie mieszanka wybuchowa, ale zabrakło tej iskierki, bo dwa czy trzy lepsze kawałki to mało.
3. Bloodflowers
Lubie przy niej zasypiać te gitary a w Maybe Someday jak O'Donell ma solówke na klawiszach to miodzik. There Is No If... to jeden z tych kawałków, które są więcej niż smutne, bardzo mi się podoba.
4. The Cure
Dużo tu klawiszy trochę gitar ale to nie jest to na co wszyscy czekali, jak dla mnie ze studyjnych płyt to gorsza jest tylko the Top.
Whispers Cure Carlena
Wysłany: Wto 17:37, 08 Sie 2006
Temat postu:
Ps: Proszę mnie nie zlinczować za taką a nie inną opinię - nie ustawiam swych głosów dla zadowolenia publiki
Na wstępie zaznaczam,iż nie jestem osobą bardzo wrażliwą na muzykę. Jestem zdecydowaną zwolenniczką "szybkich utworów" a ballady nawet w wykonaniu The Cure (oczywiście z wyjątkami
) stawiam jednak na dalszym miejscu.
Wszystkie wymienione przez Ciebie Płyty są genialne i wyjątkowe,mają charyzmatyczną duszę i swój własny klimat,ale pora przejść do głosowania
. Komentarze będą krótkie,bo nie znam się na instrumentach,akustykach i przemianach The Cure :
1. WISH - najbardziej przebojowa,dopracowana,przeczytałam kiedyś na pewnym blogu, iż określając płytę jednym słowem,ktoś nazwał "Wish" - Życiem - bardzo przyjemnie się jej słucha - w utworach sa ukryte i radości i smutki - jak w życiu
.
2. THE CURE - z wyjątkiem dwóch końcowych ballad,za którymi nie przepadam,jest to dla mnie bardzo ważna płyta - choćby z tego powodu,że za osobiście zarobioną mamonę mogłam zakupić ten unikat. Bardzo lubię jej słuchać w dobrych i złych momentach.
3. WILD MOOD SWINGS - płyta niekorzystnie odebrana przez Fanów i krytykę - ja ją lubię - te "radosne" utwory są przewrotne,za balladami nie przepadam. Oczywiście Pajacyk znacznie odbiega poziomem od wcześniej wspomnianych płyt.
4. BLOODFLOWERS - lubię,uwierzcie,że lubię jej posłuchać,gdy mój nastrój jest naprawdę zły,mam swoich faworytów (choćby "39"),ale jest ona bardzo smutna,ale trawię ją jak najbardziej (wygrywa u mnie np z "Faith").
Kiurczyński
Wysłany: Wto 16:11, 08 Sie 2006
Temat postu:
Myślę, że po 89 roku The Cure radziło sobie i radzi całkiem dobrze. Hierarchia więc przedstawia się następująco:
1.
Bloodflowers
- bardzo nastrojowy album i nadający się do słuchania jesienią gdy liście skaczą z drzew popełniając masowe samobójstwa
Wielką rolę odgrywa na nim gitara akustyczna, która przydaje piosenkom ciepła. W większości kompozycji panuje atmosfera zadumy i wyciszenia choć zespół nie zapomniał jak grać ostro patrz "Watching Me Fall" czy też "Bloodflowers". Ocena : 5 + w skali szkolnej.
2.
Wish
- to czas największych triumfów The Cure więc i album zacny. Szkoda tylko, że przez sito selekcyjne przeszły takie utwory jak "Friday I'm In Love" aż nazbyt słodki i popowy song czy też "Wendy Time" i trochę bezpłciowy "High". Poza tym album broni się wspaniałymi kompozycjami jak "From The Edge Of The Deep Green Sea", "To Wish Impossible Things" czy "End". Po rozmarzonym i smutnym Disintegration zaserwowali kawał solidnego rocka. Ocena: 5 w skali szkolnej.
3.
The Cure
- jak dotąd ostatnie dzieło Roberta i spółki. Myślę, że album ten jest bardzo podobny do Wish gdyż widać tu podobną recepturę. Mianowicie receptą na sukces Wish okazało się umiejętne wyważenie proporcji między popem a rockiem. Tu także mamy do czynienia z czymś takim. Niestety nic dwa razy się nie zdarza chciało by się rzecz i w tym wypadku to stwierdzenie spełniło się gdyż album nie odniósł takiego sukcesu a co więcej podzielił fanów. Ja osobiście uważam, że jest to dobry album i wracam do niego co jakiś czas. Wstydu The Cure nie przynosi bo trzyma poziom. Szkoda tylko, że na płytę nie wszedł utwór "True Goodness And Beauty". Ocena: 4 +/ 5 - (trudno mi się zdecydować
)w skali szkolnej.
4.
Wild Mood Swings
- kolejny z kontrowersyjnych albumów. Tutaj niestety The Cure pozwolili sobie na zbytni luz i wyszło to jak wyszło choć i tak można znaleźć tu kilka wyjątkowo pięknych utworów jak choćby "Want", "This Is A Lie", "Numb", "Return" czy niedoceniany "Bare". Na albumie panuje zbyt wielki rozgardiasz i eklektyzm. Panowie chyba chcieli skopiować Kiss Me Kiss Me Kiss Me, ale jak już powiedziałem nic dwa razy się nie zdarza. Ocena: 4 - w skali szkolnej.
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Regulamin